Z uwagi na ogromne emocje towarzyszące rozwodowi, małżonkowie dużą wagę przykładają do orzeczenia o winie drugiego współmałżonka. W art. 56 § 1 KRO znajdziemy przesłankę rozwodu między małżonkami „Jeżeli między małżonkami nastąpił zupełny i trwały rozkład pożycia , każdy z małżonków może żądać, ażeby sąd
Okolice Proszowic w czasie II wojny światowej były doskonałą kryjówką. Peryferyjne miasteczko bez większego znaczenia gospodarczego, ze słabo rozwiniętą komunikacją i przemysłem. Słowem - miejsce, gdzie diabeł mówi dobranoc. Ksiądz Franciszek Marlewski (drugi z lewej) na zdjęciu z lat 30. ubiegłego wieku Wspomnienie o Franciszku MarlewskimNiemieckich żandarmów było tu niewielu, a jednocześnie wiele zamożnych dworów w okolicy dawało gwarancję, że zawsze jakaś żywność powinna się znaleźć. Nieprzypadkowo w tym rejonie postanowiło się ukryć wiele osób, które wolały nie rzucać się Niemcom w oczy. W czasie wojny do Proszowic trafili Zbigniew Herbert z rodziną, Teodor Bałłaban, Konstanty Jodko-Narkiewicz. Nieprzypadkowo w Nowym Brzesku ukrywał się Stanisław Marusarz, a lasy po drugiej stronie Wisły wyrąbywał Edward Madejski. Na parafii w Hebdowie natomiast swoją posługę pełnił bohater dzisiejszego opowiadania: przybysz z Wielkopolski, ksiądz Franciszek się w roku 1893, w Inowrocławiu, jako poddany króla pruskiego i cesarza niemieckiego Wilhelma II Hohenzollerna. Już jako młodzieniec dał się poznać jako człowiek o dużych zdolnościach i z zacięciem do społecznikowskich działań. Miejsce pochodzenia w dużej mierze wyznaczyło zresztą ich kierunki. Na terenie zaboru pruskiego walczył o prawa Polaków do korzystania z ojczystego języka. Jednocześnie po święceniach kapłańskich uczył inowrocławską młodzież gimnazjalną łaciny i niemieckiego. Został nawet sądowym tłumaczem przysięgłym z tych języków i pełnił tę funkcję praktycznie przez całe życie. W okresie II Rzeczpospolitej zajmował stanowiska wikariusza generalnego poznańskiego. Od roku 1934 należał do Rady Papieskiej przy prymasie Polski. Był znany również ze swoich publikacji. Dotyczyły zarówno spraw, co do których nie ma wątpliwości, że powinny być domeną księży - np. popularyzacji religii w środowisku akademickim, zwyczajów ludowych i religijnych - jak też niewiele mających z teologią wspólnego. Ksiądz Marlewski był mianowicie propagatorem zakładania przydomowych ogródków warzywnych. Aby plony się nie zmarnowały, podawał przepisy kulinarne na potrawy z wybuchu II wojny światowej władze kościelne uznały, że ksiądz Marlewski powinien osiąść w jakimś miejscu, w którym nie będzie narażony na częste kontakty z Niemcami. Wybór padł na małą parafię w Hebdowie. - Ani kolei, ani telefonu, poczta w Nowym Brzesku - cisza, spokój, można wyjść nad Wisłę i odpoczywać. Ale ksiądz społecznik zawsze jest społecznikiem - opowiada Teodora Odziomek. Józef Olszewski z Zakopanego wspomina, że na plebanii ksiądz założył coś w rodzaju szkoły średniej i osobiście uczył niemieckiego oraz łaciny. Janusz Piętniewicz, wówczas student kompletów medycznych w Krakowie, dodaje, że w zasobach kościelnej biblioteki ksiądz wyszukiwał stare książki z botaniki, biologii i medycyny. Następnie całe ich fragmenty były przepisywane i wypożyczane potrzebującym. W roli nauczycielek występowały też często dziewczyny z wysiedlonych rodzin, które chodziły na wsiach po domach i uczyły małe dzieci czytać i pisać po polsku. Były też organizowane kółka różańcowe, przy czym po odmówieniu różańca kobiety czytały na głos klasyków lub uczyły się gotować. - Aby te kółka miały oprawę, ksiądz porozwoził klęczniki z kościoła. Taką "różańcową" w Śmiłowicach była nieżyjąca już Maria Belska. Właśnie u niej widziałam taki klęcznik. Pani Belska zawsze czymś częstowała uczestniczki, paruchy robiła bardzo dobre - wspomina Teodora które pomagały ubierać ołtarz, ksiądz obdarowywał kawałkami muślinu, by na tym materiale uczyły się wyszywać. Uczył je zasad higieny. Z kolei dla ochrony młodych mężczyzn przed wywózką na roboty do Niemiec wydzierżawił kawał lasu w Ispinie i tam ich zatrudniał. Wyrąbywali drzewa i zaopatrywali kościół w opał. Mieli też dokumenty osób niezbędnych w Generalnej Guberni. Przy wyrąbie drewna pracował Janusz Piętniewicz. Ponoć tak się przyzwyczaił do tej fizycznej pracy, że w dorosłym życiu, w czasie urlopów, przyjeżdżał do Ispiny trochę popracować. Innym sposobem na zatrzymanie na miejscu mężczyzn były ciągłe remonty kościelnych pomieszczeń i budynków. Podczas wspólnych posiłków ksiądz opowiadał o przeszłości klasztoru w Hebdowie, pytał swoich gości - skąd ich przodkowie przybyli, co oznaczają ich nazwiska. Dzieci częstował czerwonymi cukierkami, a gdy rodzice chcieli im je odebrać i dać dopiero po nabożeństwie, nie pozwalał na to. - To dzieci, a niech się brudzą, niech świergotają - mawiał przy którzy mieli okazję się z nim zetknąć, wspominają, że był wzorem księdza i patrioty. Choć górował nad otoczeniem wykształceniem i obyciem, nie wynosił sie ponad prostych ludzi. Księdza Marlewskiego wspomina też znany krakowski witrażysta Antoni Skąpski, którego ojciec w czasie okupacji był zarządcą hebdowskiego majątku. W swojej publikacji, przygotowanej na potrzeby pierwszego wydania monografii "Ziemia Nowobrzeska", pisze, że gdy ojcu udało się przekonać Niemców do zaniechania represji po okresie tzw. Rzeczpospolitej Partyzanckiej, zamówił u proboszcza dziękczynne cechą księdza Marlewskiego było to, że udzielał sakramentów każdemu - bez względu na przynależność państwową, działalność polityczną, rasę czy nawet religię. A w niektórych wypadkach groziła za to kara śmierci. Pochował z całym ceremoniałem zamordowanych w roku 1943 Stefana Czekaja i Eugeniusza Woźniaka. Pochówek odbył się na starym cmentarzu w Starym Brzesku, gdy w okolicy było wyjątkowo dużo Niemców i 1945 r. ksiądz Franciszek Marlewski wrócił do Poznania. Zajął się działalnością wydawniczą. Jako osoba prześladowana przez Urząd Bezpieczeństwa został zaliczony w poczet "Księży Niezłomnych". Zmarł w roku 1959, spoczywa w rodzinnym Inowrocławiu. W Poznaniu, w Bazylice Archikatedralnej Świętych Apostołów Piotra i Pawła, jednym z najstarszych polskich kościołów, jest jego epitafium: "Ksiądz Franciszek Marlewski Protonotariusz Apostolski Infułat".(ALG)
392K views, 3K likes, 184 loves, 898 comments, 1.1K shares, Facebook Watch Videos from Cywilizacja Chrześcijańska: Fragment kazania gdzie ksiądz opowiada o problemach alkoholizmu które wystąpiły po
Prawomocny wyrok zapadł ponad dwa miesiące temu. Ale ksiądz Tadeusz Niziołek z Nowej Wsi Czudeckiej, skazany na karę trzech lat pozbawienia wolności za śmiertelne przejechanie dziecka i nieudzielenie pomocy po wypadku, w więzieniu nie siedzi - donosi oburzona Trybuna. Po czym przystępuje do uogólnień. Porozmawiaj o tym na FORUM W artykule zatytułowanym "Kręte drogi" napisano: Rodzice 11-letniej Ani, która dwa lata temu w maju zginęła pod kołami samochodu duchownego, mają już nawet wątpliwość, czy kara dosięgnie sprawcę. Wszystko jest takie kręte od początku - mówi bezradnie ojciec Ani, Sylwester Betleja. - I pewnie gdyby prasa o tym nie pisała, ukręcono by sprawie głowę już dawno. Przecież na drugi dzień po wypadku prokurator ze Strzyżowa ogłosił, że ksiądz przejechał nieżywe dziecko potrącone przez ciężarówkę, co było nieprawdą. Ania rzeczywiście została wcześniej potrącona przez inne auto, ale gdy wjechał na nią księżowski samochód, jeszcze żyła. Żyła też przez chwilę jeszcze po tym, gdy duchowny odjeżdżał z miejsca tragedii. W 20 godzin później ksiądz sam zgłosił się na policję, bo wcześniej, jak zeznał, był w szoku. - Ale już na drugi dzień rano spowiadał ludzi w Babicy - pamięta Sylwester Betleja. Ksiądz pojawił się u rodziców ofiary dopiero po miesiącu, nie mówił o swojej winie, ale przedstawił się jako świadek w sprawie. - Na uwagę żony, dlaczego tak późno się zainteresował, proboszcz odrzekł, że mieli tu być wcześniej inni księża, żeby sprawę załatwić - opowiada ojciec. Rodzice przypominają, że mimo wyroku sprawca tragedii nie trafił do więzienia. Gdy miał zostać wezwany do odbycia kary, adwokaci zażądali sprostowania omyłki w dacie jego urodzenia. Bo w aktach Sądu Rejonowego w Strzyżowie, gdzie zapadł wyrok i skąd może być nakazana egzekucja kary, pomylone zostały miesiące urodzenia księdza. Zamiast listopada wpisano luty. - To zwykła omyłka pisarska, która mogła powstać już na etapie zapisów dochodzenia prokuratorskiego i potem mogła być machinalnie powtarzana - przypuszcza Leszek Zamorski, prezes Sądu Rejonowego w Strzyżowie. - Zdarzają się takie rzeczy, jak się dużo pisze. To zostanie sprostowane, bo przecież zakład karny nie przyjmie skazanego z błędnie podaną datą urodzenia. Ale w tej chwili akt sprawy nie ma u nas - są akurat w Sądzie Okręgowym w Rzeszowie. W tej instancji rozpatrywana była apelacja od strzyżowskiego wyroku. Sąd Okręgowy w Rzeszowie stwierdził, że popełniono wiele błędów już w pierwszym etapie śledztwa, przy opisie zdarzenia i oględzinach zwłok. Wiele dowodów bezpowrotnie też uległo zatarciu lub zniszczeniu. Sąd rzeszowski nie cofnął jednak sprawy do rozpatrywania w pierwszej instancji, aby nie przedłużać dochodzenia prawdy. Przesłuchał ponownie wielu świadków i biegłych. I potwierdził swym wyrokiem, już prawomocnym, postanowienie ze Strzyżowa. Więcej na następnej stronie - Nic nie stoi na przeszkodzie, by nakazać wykonanie kary, ale oczywiście wiadomo jednocześnie, że Żaden sędzia nie odważy się wydać takiej decyzji, nie mając akt sprawy w ręku - mówi sędzia Iwona Szczypiór, rzecznik Sądu Okręgowego w Rzeszowie. - Akta znowu trafiły do nas, bo pełnomocnicy rodziców Ani Betlei złożyli wniosek o uzupełnienie wyroku o koszty zastępstwa procesowego. Po rozpatrzeniu tego w sumie ubocznego zagadnienia, akta wrócą do Strzyżowa. Sędzia Szczypiór podkreśla, że te dodatkowe czynności nie mają przecież "żadnego wpływu na treść merytorycznego rozstrzygnięcia". Bo ksiądz jest skazany prawomocnym wyrokiem na karę więzienia. Kiedy ją odbędzie, Bóg raczy wiedzieć. Obecnie skazanemu sprzyja galimatias z krążącymi aktami sądowymi. Czy ksiądz Tadeusz nie będzie wnosił o odroczenie albo zawieszenie kary, gdy akta wrócą znów do Strzyżowa? - Życie pisze takie scenariusze, które nie sposób wymyślić ani przewidzieć - rzuca mimochodem sędzia Szczypiór. Rodzice Ani słyszeli od ludzi, że ksiądz chyba już od kilku tygodni nie odprawia mszy w swojej parafii. Nie jest też już tam proboszczem, choć kazania jeszcze niedawno głosił. Nie uczy dzieci w szkole. Ludzie mówili, że pożegnał się z parafianami, przedstawił im swojego następcę i ogłosił, że idzie na roczny urlop zdrowotny. - Ksiądz drwi sobie z nas i z tego wszystkiego, jakby go wcale wtedy nie było na drodze przed naszym domem, jakby nie zabił naszej Ani - mówi z goryczą Sylwester Betleja. - W sądzie w Rzeszowie nie pojawił się ani razu. W Strzyżowie na ostatniej rozprawie po ogłoszeniu wyroku nawet nie spojrzał na nas. Z kartki odczytał, że nas przeprasza i będzie się modlił za Anię. On, który tyle kazań głosił, nie potrafił powiedzieć tych kilku słów szczerze od siebie? Ale czy można się dziwić? Wszystko, co zeznawał przed sądem, było kłamstwem. Mówił, że Anię miał potrącić śmiertelnie TIR, a on tylko przejechał po czymś, co wypadło spod przyczepy i przypominało "kawał szmaty albo tektury". Nie było żadnego TIR-a - potwierdzili wszyscy świadkowie zeznający przed sądem, a biegli wykluczyli taką możliwość zdarzenia. Tego, kto potrącił Anię jako pierwszy, nie ustalono do tej pory. Wiadomo natomiast, że szosą jechała wtedy kolumna samochodów z księżmi, którzy wracali z Jawornika Niebyleckiego po uroczystościach odprowadzenia tam obrazu Matki Boskiej. Wśród nich był biskup pomocniczy diecezji rzeszowskiej Edward Białogłowski, który sam kierował polonezem. Więcej na następnej stronie W zeznaniach odczytanych na rozprawie w Strzyżowie (wśród 40 podobnych, złożonych przez księży i innych świadków) biskup stwierdził, że on również jechał za TIR-em. I tę ciężarówkę wyprzedził dopiero w Babicy. O wypadku zaś dowiedział się na drugi dzień wieczorem. Rodzice Ani natomiast są święcie przekonani, że już rano słyszeli w radiowej transmisji mszy, jak biskup modlił się za duszę ich dziecka. Mechanik, który dwa dni po wypadku wymieniał olej w aucie biskupa, zeznał, że nie zauważył, by samochód był uszkodzony. Policjanci, którzy po kilku tygodniach badali tego poloneza też nie znaleźli "żadnych mikrośladów". - A jakie ślady i jakim dowodem mogła być na przykład świeczka, którą Ania miała w ręku, bo szła do kościoła na apel majowy? - zastanawia się ojciec Ani. - Może na tej świeczce, dziwnie zaginionej, były jakieś ślady lakieru auta, które potrąciło nasze dziecko. Sylwester Betleja przypomina, że w niektórych kościołach odczytywano list z kurii i piętnowano prasę, która oczerniała biskupa. - Ludzie wychodzili, albo nawet gwizdali, jak to słyszeli - mówi ojciec Ani i powtarza kolejny raz: - Ksiądz Niziołek nawet gdyby był głuchy, to by przecież usłyszał, że roluje nasze dziecko swoim seatem, gdy wlókł Anię pod spodem tego auta. A wszyscy księża, którzy jechali w kolumnie, omijali to miejsce, jakby pies albo kura leżała zabita na drodze, a nie dziecko. Proboszcz z Połomii też przejechał i się nie zatrzymał. Dwaj księża uczynili to tylko na chwilę, ale też zaraz odjechali. Rodzice Ani przeżywają wciąż od nowa tamten wypadek. Ojciec mówi, że zdarzają się wypadki, gdy ktoś wpadnie pod samochód. Ale Ania była zawsze aż nadmiernie ostrożna, gdy przechodziła przez drogę. Zginęła. - Zabił i uciekł - Sylwester Betleja nie szczędzi mocnych słów, gdy ocenia, co się dzieje ze sprawcami wypadku. Czy ksiądz zostanie zmuszony do odbycia kary? Czy znajdą się świadkowie, którzy widzieli samochód, który pierwszy potrącił Anię? Po przeczytaniu tego tekstu nie wiadomo, czyje drogi są bardziej kręte: polskiego wymiaru sprawiedliwości czy dziennikarzy Trybuny. Porozmawiaj o tym na FORUM
40 views, 1 likes, 0 loves, 0 comments, 0 shares, Facebook Watch Videos from Kocham Kodować - Artykuły, linki, memy o programowaniu i it: Kiedy szef opowiada kawał
Szymon Kozica Pani Bronisława wyjmuje fotografię. - Pamiętam wszystkich nauczycieli - pokazuje i zaczyna wyliczać. - Od prawej historyk Leon Wiśniewski. Nie wymawiał "r"... A mnie właśnie listonosz gazetkę przyniósł i zabierałam się do czytania - wita mnie serdecznie Bronisława Bazan z Krępy pod Zieloną Górą i zaprasza do domu. - Prenumeruje pani? - ni to pytam, ni stwierdzam. Moja rozmówczyni uśmiecha się. W pokoju na ławie już czeka piękny, stary album z pieczołowicie posegregowanymi zdjęciami. Pożółkłe fotografie mają swój niepowtarzalny urok. I wartość. To kawał historii rodu pani Bronisławy i kawał historii Rakowa. Obok albumu równiutko złożone kartki, pokryte starannym pismem. - Kupiłam długopis, taki ekstra. I proszę - moja rozmówczyni podsuwa przygotowane wspomnienia. Przeczytała w naszej gazecie opowieści Zbigniewa Majewskiego i Bronisławy Zamiatały, którzy też pochodzą z Rakowa. I napisała swoje. Ocalmy od zapomnienia "Po przeczytaniu w "Gazecie Lubuskiej", żeby ocalić od zapomnienia, też chcę się włączyć i opowiedzieć, jak ja pamiętam Raków. O powstaniu Rakowa i historycznych dziejach tego miasteczka dużo napisano. A ja chcę opisać moje wspomnienia, jak to pamiętam. Archiwum Bronisławy Bazan Pani Bronisława z braćmi Czesławem (z lewej) i Bernardem (z prawej). Jest to piękne miasteczko, położone na granicy z Rosją. Domy przeważnie są drewniane, kryte gontem, suche i ciepłe. Kościół zbudowany w stylu gotyckim, okolony murem pałac przykościelny robi wrażenie. Obok plebania, gdzie dzieci w dniu I Komunii Świętej miały poczęstunek (kakao, ciasto). Pamiętam jeszcze, jak był staruszek ks. Majewski, który częstował dzieci w czasie spaceru cukierkami "raczkami" - niezapomniany smak. Do cerkwi z okolicznych wsi zjeżdżali się parafianie wyznania prawosławnego. W Rakowie było kilkadziesiąt rodzin prawosławnych, ale na wsi większość. Bożnica była, gdzie modlili się Żydzi, obok szkoła żydowska i bogata biblioteka. Łatanowska i jej mąż. Żyd, który uczył religii... Szkoła była najbliżej granicy. I pani Bronisława wyjmuje fotografię, o której pisze w nawiasie. - Pamiętam wszystkich nauczycieli - pokazuje i zaczyna wyliczać. - Od prawej historyk Leon Wiśniewski. Nie wymawiał "r", a to była Czerwona Ruś. I jak uczniowie podłapali, to nie mówili już Wiśniewski, tylko Czerwona Ruś. On prowadził strzelczyki, a ksiądz Bańkowski krucjatę eucharystyczną i rywalizowali, kto przyciągnie więcej młodzieży. Ta pani uczyła śpiewu, taka biedna, skromna, uczniowie jej nie słuchali. Szczuka od matematyki. Dymkowa. Jan Maźnicki, kierownik, miał żonę Olgę, przystojną, ładną. Antoni Bańkowski, ksiądz. Kononowiczowa, taka starsza pani. Łatanowska i jej mąż. Żyd, który uczył religii... Szkoła była najbliżej granicy. "Pięknie położona nad rzeką Isłocz. Obok znajdował się sierociniec, który prowadziły siostry zakonne. W szkole były organizacje: harcerstwo, strzelczyki i krucjata eucharystyczna (ks. Bańkowski). Wybudowany nowy Dom Ludowy, gdzie były zabawy i imprezy kulturalne. Był magistrat, sąd grodzki, gmina Raków. Koło Domu Ludowego była remiza strażacka i orkiestra dęta, z którą mam bolesne wspomnienie. Archiwum Bronisławy Bazan Pamiątka ze szkoły powszechnej. Pani Bronisława pamięta wszystkich nauczycieli. Otóż u nas mieszkał kapelmistrz tej orkiestry Antoni Wysocki. Dom był duży i zawsze mieszkali lokatorzy. Otóż podczas nocnej burzy (1937 roku) od pioruna zginął w naszym domu, stał pod żarówką (już była elektryczność). Ciemność, brzęk szkła, w oknach wypadły szyby, i krzyk żony. Przeżyłam szok. Jeszcze w dorosłym życiu bałam się burzy. Najładniejsze wyszły za wojskowych. Orkiestra uświetniała wszystkie uroczystości. 3 maja, 11 listopada, rocznice śmierci Piłsudskiego. Były też koszary, wojsko Korpus Ochrony Pogranicza, który patrolował granicę. Żołnierze idąc na ćwiczenia, zawsze śpiewali, a panny za mundurem szły sznurem. Najładniejsze wyszły za wojskowych. Rynek był czworobok, a na środku, jak Sukiennice, sklepy: z obuwiem, materiałami tekstylnymi, cukiernia, piekarnia, spożywczy, apteka i inne. Od rynku rozchodziły się ulice Piłsudskiego, Kościuszki, Konopnickiej, Mickiewicza, Kościelna". Złoto pradziadka Pięć domów, w których mieszkali Dzudzewiczowie (panieńskie nazwisko pani Bronisławy), początkowo stało przy Mińskiej. - A potem trzy przy Mickiewicza, zaułek, i dwa przy Świętokrzyskiej - dodaje moja rozmówczyni. - Naprzeciw stał murowany krzyż. Podobno jak Napoleon szedł na Rosję, to ten krzyż postawił. Taka była legenda. Archiwum Bronisławy Bazan Członkowie samoobrony w Rakowie. Wszyscy walczyli w powstaniu warszawskim. Tato miał brata Franciszka. Opuścił dom rodzinny i dostał dziewięć hektarów ziemi. Jest też legenda rodzinna. - Mój pradziadek był murarzem. Murował coś na cmentarzu i wykopał szkatułkę ze złotem. I trzy domy postawił dla synów - zdradza pani Bronisława. - Pradziadek Antoni miał trzech synów: Ignacego, Józefa i Wincentego. Józef młodo zmarł i pradziadek mieszkał z synową, opiekował się nią. - Mój tato, też Antoni, jak na granicy był ten handel, to trochę wychodził i uzbierał sobie złota. Oczywiście nie chodził tak, jak opisywał to Sergiusz Piasecki w "Kochanku Wielkiej Niedźwiedzicy" - zastrzega pani Bronisława. - Tato miał brata Franciszka. Opuścił dom rodzinny i dostał dziewięć hektarów ziemi. A wujek został i wziął trzy hektary. Za zaoszczędzone złoto Antoni Dzudzewicz postawił dom. - On był tak na dwie strony - tłumaczy moja rozmówczyni. - Ganeczek, z jednej strony trzy pokoje i kuchnia, korytarz, i dwa pokoje i kuchnia. U nas zawsze mieszkali lokatorzy. Pierwszy był Zubowicz, komisarz policji, potem Bogdanowicz i trzeci ten od pioruna. Trzymaliśmy też krowę, łąka służyła jako pastwisko. Antoni Dzudzewicz (rocznik 1894) z żoną Anną miał troje dzieci: Bronisławę (1926), Czesława (1928) i Bernarda (1932). - Tato to była złota rączka - wspomina najstarsza z rodzeństwa. - Miał dziewięć hektarów, ale nie lubił ziemi uprawiać. Ziemia była dzierżawiona na trzeci snop. To znaczy, że dostawaliśmy jedną trzecią zebranych, gotowych plonów. I tak mieliśmy zboże dla świnek i dla kur. Trzymaliśmy też krowę, łąka służyła jako pastwisko. Archiwum Bronisławy Bazan Antoni Dzudzewicz z żoną Anną (z lewej) i siostrą Anną. - Tato umiał domy stawiać. Piękne, drewniane domy - pani Bronisława oczami wyobraźni wraca do Rakowa. - Kupował też od Żydów garbowaną skórę, żeby buty uszyć, bo mojej mamy brat był szewcem. Podeszwy kupował. I ten brat szył, a tata sprzedawał. I komorne było za mieszkanie, lokatorzy zawsze mleko kupili, jajko... U nas akurat biedy nie było, nie mogę powiedzieć. Dwa razy w tygodniu były targi na rynku. Przyjeżdżało dużo wozów i handlowali wszystkim: ze wsi przywozili zboże, len, a u nas była dalsza obróbka, międlenie, czesanie, a piękne pasma wysyłali do fabryk. Z siemienia tłoczyli olej. Rzemieślnicy wystawiali swoje wyroby, buty, stolarkę. Bardzo było rozwinięte garncarstwo (dobra glina), robili piękne misy, dzbany, donice i te wyroby były znane na cały powiat. Artystyczne wyroby wykonywał utalentowany Franciszek Dzudzewicz - flakony, popielniczki, dzbanuszki, ozdobione ptaszki, kwiatki, lwy, liście. Była garbarnia, gdzie wyprawiali skóry, no i szyli kożuchy. Modne i przydatne na tamte czasy kożuszki damskie (a la góralskie), to też zdolne dziewczęta je wyszywały i miały zajęcie. Słynne też były wyroby Fiedorowiczowej - wędliny i pierniki. Grzyby też były wysyłane w inne regiony Polski i za granicę. Młodzi wesoło spędzali czas, tworzyli grupy, w lecie organizowali majówki, śpiewali, tańczyli nad rzeką, a w zimie urządzali potańcówki i gry zespołowe (pomidor). Ja tak pamiętam Raków do 17 września". Pierwszym transportem Wrzesień 1939 to data, która brutalnie dzieli wspomnienia wszystkich naszych kresowych Czytelników na "przed" i "po"."Przyszła okupacja (wyzwolenie od panów), w szkole język rosyjski, w sklepie pustki, brak cukru, soli, nafty. Tato mój, mając doświadczenie z poprzedniej wojny, kupił dwa worki soli i dzięki temu mieliśmy produkty spożywcze wymienione za szklankę soli. Archiwum Bronisławy Bazan Członkowie samoobrony w Rakowie. Wszyscy walczyli w powstaniu warszawskim. Smutne i niepewne nastały czasy, czy w nocy nie zapukają do drzwi, "zabieraj się, 20 minut", i już kogoś nie było. Wywiezione zostały rodziny wojskowych, policjantów, leśniczych, gajowych. Wielka wywózka miała być w czerwcu, na liście było 80 rodzin, my. Ale uratowali nas Niemcy. 24 czerwca Niemcy napadli na Związek Radziecki, a my w ten sposób uniknęliśmy wywózki na Syberię. Żydzi zaczęli nosić gwiazdę Dawida i zaczęli tworzyć getto w bożnicy i szkole. Przy likwidacji Litwini i Niemcy spalili około osób. Ogólna była radość, bo za pięć dni już byli Niemcy. Ale dla nas była wielka strata, dorobek życia mojego taty spalił się, dom i wszystkie zabudowania. Spaliło się 36 domów z zabudowaniami, meble, pościel, ubrania. No i zaczęły się rządy niemieckie, zaczęli likwidować patriotów sowieckich, a najwięcej chodziło z czerwoną opaską Żydów, więc po krótkim czasie zabrano ich całe rodziny i rozstrzelano na pasie neutralnym, no i my, pogorzelcy zamieszkaliśmy w żydowskich domach. W niedługim czasie Żydzi zaczęli nosić gwiazdę Dawida i zaczęli tworzyć getto w bożnicy i szkole. Przy likwidacji Litwini i Niemcy spalili około osób. Już nie było granicy z Rosją i tamtejsza ludność spod Mińska przywoziła futra, chusty i co się da wymieniali na żywność. Ze wsi też przynosili na wymianę i rynek był przepełniony. Na wsiach pojawiły się znowuż bandy, które napadały i zabierały żywność. W Rakowie utworzyli samoobronę, bo też próbowali napadać. W samoobronie była zwerbowana młodzież i tam zaczęła działać komórka konspiracji AK". Archiwum Bronisławy Bazan Stryj Franciszek, brat Antoniego. Gdy Raków został bez opieki, Dzudzewiczowie wyjechali do miejscowości Dubasze. Znaleźli schronienie u starszej kobiety, którą wcześniej sami przyjęli pod swój dach. - Ale wróciliśmy i zamieszkaliśmy z wujkiem Franciszkiem - dodaje pani Bronisława. - On miał córkę w moim wieku. Mieszkał tam też Białorusin, który umiał robić walonki. Zatrudnił nas na niby, żebyśmy nie musiały pracować w lesie. Potem to już zapisaliśmy się na wyjazd do Polski. Ruszyliśmy pierwszym transportem. Na miejscu przy oknie siedzi moja rozmówczyni. Na malutkim stoliku leży złożona "Gazeta Lubuska". Źródełko jest! "O takim Rakowie opowiadałam dzieciom i ku mojej radości nasze dzieci - moich braci, którzy teraz mieszkają w Warszawie, wujka Franciszka, którzy mieszkają w Lubuskiem, moje w Zielonej Górze i poza - skrzyknęły się...".- Nagle tekst się urywa, prawda? - uśmiecha się pani Bronisława, a ja nie kryję zaskoczenia i sprawdzam, czy przypadkiem nie upuściłem jakiejś równiutko złożonej kartki. Ale ... i pojechaliśmy do Rakowa. 17 osób - moja rozmówczyni dopowiada niedokończoną I co? I jakie wrażenia? - Nasi byli zachwyceni! - nie ukrywa pani Bronisława. - Bardzo dobre powietrze tam jest. Tylko rzeki nie ma...- I cudownego źródełka pewnie też...- Nie! Źródełko jest, tu nawet mam wodę ze źródełka - moja rozmówczyni wskazuje butelki stojące w rogu przy kredensie. - Tylko z Isłoczy zrobił się strumyk... Pani Bronisława znika na chwilę w korytarzu i wraca z jeszcze większym albumem, kroniką niedawnej podróży do Rakowa. Powoli wertujemy strony, oglądamy fotografie ulic, domów, ludzi, nagrobków na cmentarzu, pomników... A na początku jest zdjęcie wykonane w pociągu. Na miejscu przy oknie siedzi moja rozmówczyni. Na malutkim stoliku leży złożona "Gazeta Lubuska".
Ksiądz Jan Twardowski to poeta - powszechnie znany przedstawiciel współczesnej liryki religijnej, który za życia był wykładowcą i wychowawcą w warszawskim seminarium, uczył religii w szkole specjalnej, a także - głosił kazania do dzieci w kościele sióstr Wizytek w Warszawie gdzie był rektorem.
tłumaczenia opowiadać kawał Dodaj einen Witz erzählen Wasz dziadek opowiadał kawał. Euer Großvater hat nur einen Witz erzählt. Ludzie wymieniali uściski dłoni, opowiadali kawały i opychali się jedzeniem. Menschen schüttelten sich die Hand, erzählten Witze und aßen, was das Zeug hielt. Literature Jednakże śmiał się cały stolik, bo Tuschel opowiadał kawały. Dennoch lachte der ganze Tisch, weil Tuschel die Witze erzählte. Literature Nie mam komu opowiadać kawałów, więc zostawiam je sobie na rozmowy z Monibą na Skypie. Weil hier niemand ist, dem ich meine Witze erzählen kann, hebe ich sie alle für Moniba auf, wenn wir skypen. Literature Każdy ksiądz, który umiał opowiadać kawały jak on... Jeder Priester, der bestimmte Witze auf die Weise erzählt, wie er es getan hat,... Opowiadał kawały od trzydziestu lat, ale nikt na Ziemi nie słyszał dotąd jego prawdziwego śmiechu. Er erzählte seit über dreißig Jahren Witze, aber noch nie hatte jemand sein richtiges Lachen gehört. Literature Ivan gadał, opowiadał kawał o prostytutce i księdzu, ale on go nie słuchał. Ivan redete, erzählte einen Witz über eine Nutte und einen Priester, aber Marcus hörte nicht zu. Literature Pan komisarz doskonale opowiada kawały. Der Commissioner erzählt tolle Witze. A tak w ogóle to czemu podczas opowiadania kawału robisz się bardziej irlandzki? Und wieso musst du eigentlich immer den Iren raushängen lassen, wenn du Witze erzählst? Literature Robiliśmy zdjęcia, opowiadaliśmy kawały Wir machten Bilder, erzählten Witze opensubtitles2 To brzmiało jakbyś opowiadała kawał. Es klang, als machten Sie einen Scherz. Ahmad opowiada kawały o Rosji. Ahmad erzählt Witze über Russland. Literature Kiedy Marit nas odwiedzała, Simson nie opowiadał żadnych sprośnych kawałów, nie opowiadał też kawałów o Holocauście. Wenn Marit bei uns zu Besuch war, riss Simson keine zotigen Witze mehr, auch keine über den Holocaust. Literature Wasz dziadek opowiadał kawał. Euer Großvater hat nur einen Witz erzählt. Opowiadał kawały, jedne z najsprośniej szych kawałów, jakie Joel kiedykolwiek słyszał. Er erzählte obszöne Witze, unter ihnen die schmutzigsten, die Joel je zu Ohren gekommen waren. Literature Bywasz raz na miesiąc, pijesz, opowiadasz kawały i to wszystko. Einmal im Monat kreuzt du hier auf, machst Witze, trinkst ein paar Bier und sagst mir, wie ich meinen Sohn erziehen soll. Żyłki zatańczyły w powietrzu jak sploty pajęczyny. – Twój tata też opowiadał kawały? Die lockere Leine flatterte durch die Luft wie ein Spinnenfaden. »Und hat dein Dad dir auch Witze erzählt? Literature Kiedy skończę opowiadać kawał, wstaniemy i ruszymy w stronę Dorisa. Wenn ich diese Geschichte zu Ende erzählt habe, stehen wir auf und gehen zu Doris. Literature Wiesz, że w Birmie dostaje się siedem lat za opowiadanie kawałów? Wisst ihr, dass in Burma Witzeerzählen mit sieben Jahren Knast bestraft wird? - Poddaję się - powiedziałem wreszcie. - Nie będę przygnębiony, jeśli przestaniesz opowiadać kawały. - Świetnie. Schließlich gab ich auf. »Ich bin nicht mehr deprimiert, wenn du aufhörst, Witze zu erzählen.« »Großartig. Literature Jako milczący duch nie mógł już śpiewać ani opowiadać kawałów. Als sprachloser Geist konnte er natürlich nicht mehr singen oder Witze erzählen. Literature Zaczniesz opowiadać kawały i żonglować? Willst hier Witze reißen und jonglieren? O tym też najwyraźniej wiedziała. - Nie wiem...Rozmawiamy, opowiadamy kawały. « Das wußte sie also auch. »Weiß auch nicht«, sagte ich. »Wir reden... machen Witze. Literature Jak możesz to porównywać do opowiadania kawałów? Wie kann man das mit Witzeerzählen vergleichen? Mężczyźni na lądzie żartują z siebie nawzajem i opowiadają kawały o pieniądzach. Die Männer an Land ziehen sich gegenseitig auf und machen Scherze, die irgendetwas mit Geld zu tun haben. Literature Ludzie skarżyli się na pogodę, opowiadali kawały, chodzili do kina, dyskutowali o sporcie. Leute beklagten sich über das Wetter, erzählten sich Witze, gingen ins Kino, unterhielten sich über Sport. Literature Najpopularniejsze zapytania: 1K, ~2K, ~3K, ~4K, ~5K, ~5-10K, ~10-20K, ~20-50K, ~50-100K, ~100k-200K, ~200-500K, ~1M
Nowy ksiądz był spięty, bo miał prowadzić swoją pierwszą mszę w parafii. Postanowił dodać do święconej wody kilka kropelek wódki, żeby się rozluźnić, i tak się stało. Czuł się wspaniale. Gdy po mszy wrócił do pokoju znalazł list: "Drogi Bracie, następnym razem dodaj kropelki wódki do wody, a nie
Rozszarpiemy ją! - opowiada duchowny. Gdy jakiś czas temu ksiądz położył na głowie Agnieszki ręce, by udzielić jej błogosławieństwa, szatan znów zaatakował. – Znów zacząłem
. 373 381 489 106 302 135 312 42
ksiądz opowiada kawał o winie